Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

biazgach, chętnie zadawała sobie ten przymus. W wielkim jakimś fakcie życiowym nie miała poprostu pojęcia, czy zdobyłaby się na »pozę«.
Ciągnęło ją jednak chętniej ku łatwym i wesołym flirtom. Było w nich więcej pudrowanej grzeczności i powierzchownego sentymentu.
Czytała z przyjemnością książki, traktujące zapalczywie o tym sporcie i śledziła często czy to na spacerze, czy w salach widowisk flirtujące pary — sama nie zawiązała nigdy podobnej nitki. Sposób ich życia od pierwszej chwili ukształtował się lodowo i atmosfera ta przylgnęła do jej gestów i zachowania się całego. Tem odstręczała zawodowych flirtowców. Za mało miała inteligencyi, aby natrafić i rozgrzać coś niezwyczajnego. I tak pozostała w roli widza, śledzącego zdaleka wypadki miłosnej areny. Niemniej przecież z trwogą odwacała się od hufca »rozpienionych i splątanych w wyjące sarabandy« krzykaczy miłosnych. — Flirt był łagodniejszy, przystęp lżejszy dla niej i nie tak skomplikowany. Stąd — Porzycki i jego manewry, przynoszące pewne rozflirtowanie, zaczynały trafiać na dobry grunt.
Tuśka wkraczała powoli na arenę.
Nieśmiało, cicho, wbrew woli.
A przecież...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Na ławeczce siedział tak naprzeciw niej, czarne oczy jego śledziły ją bacznie i zarazem owijały jakby ciepłą, miękką tkaniną.
I nagle rzucił ku niej cichym, miłym głosem:
— No... kiedy się pani we mnie zakocha?
Aż ją ścisnęło za gardło; czuła, że powinna rozgniewać się, kazać mu iść precz, lecz już nie mogła.
Wolała obrócić to w żart.
— Sezonową miłością? — zapytała.
— Naturalnie. Przecież nie wymagałbym od pani nic więcej... Ot... jakby trochę kwiatów... A zresztą...
— Co zresztą...