Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tuśce aż serce zabiło, taka ją ogarnęła chęć do owej wycieczki z tym wesołym człowiekiem.
Ale zaprotestowała.
— Nie można. Jestem niezdrowa, a Pita osłabiona...
— Co znowu! Pitę wezmę na barana i tak na Giewont zaniosę.
— Może... później.
— No, to dziś — do Kuźnic, na podwieczorek ze mną.
— Nie wiem...
— Co? dlaczego?...
Picie, aż się oczy śmiały.
— Z panią Prosiątkiewiczową pani była.
— Bo to kobieta...
— E! sensu niema. Kto w Zakopanem na takie rzeczy uważa? Tu panuje mądra swoboda. Cóż za grzech, że pojedziemy wypić kawę i zjeść rogalik? Dobrze... Zresztą nie będę się pytał. Po obiedzie na rowerze polecę, dorożkę sprowadzę i pojedziemy.
— Dobrze — ale ja z Pitą, a pan na rowerze.
— Po co?
— !!!
— Dla konwenansu? Co za obłuda! Czy nie miałem racyi w nocy, kiedy mówiłem, że panie z mondu nie są szczere. A zresztą — niech i tak będzie. Honor będzie ocalony!
— Pan ciągle szydzi z kobiet ze świata. Widocznie mamy co ochraniać i dlatego chronimy.
Aktor popatrzył na nią z pod przymrużonych powiek.
— To niby znaczy, że tamte — nasze, nie mają honoru. — Mają, mają i bardzo dużo. Tylko wy chcecie mieć wszystko i honor i przyjemność flirtu, czy tam czego... Ot co!
— Proszę pana...
Tuśka wskazała na Pitę.
— No... dobrze, dobrze... już nic nie mówię, ale myślę...
Zbliżał się listonosz.