Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bieta mi się podoba. To kontrast z jej wdziękiem i w tem jest ogromnie coś ładnego.
Tuśka w tej chwili postanowiła sprawić sobie czarną suknię.
— Mam czarne tualety, tylko mi jeszcze nie nadeszły...
— Tem lepiej. Niech pani sprowadzi sobie balową tualetę czarną. Pójdziemy na bal — do Morskiego Oka.
— Ja na bale nie chodzę.
— Tu w Zakopanem się nie liczy. Zresztą te bale, Boże się zmiłuj. Ale właśnie dlatego pójdziemy.
— Więc po co iść?
— Będziemy się z innych naśmiewać.
— A!...
— A teraz niech pani siedzi cicho, a ja pani coś ładnego przeczytam. Chce pani?
Wyjął z kieszeni nie dużą książkę. Położył ją przed sobą.
— Rozumie pani dobrze po francusku? Tylko niech pani będzie szczera. No... rozumie pani?
— Tak!
— No, to niech pani słucha. To są Complaintes Jules Laforgues’a. On umarł, ale to był najtragiczniejszy ironista na świecie. Błazen, odziany w żałobę... Niech pani słucha.
I monotonnie a kunsztownie rzecz Laforgues’a czytać zaczął.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

O drzemiących na stawach liliach wodnych, zdziwionych, gdy z pod nich wypływa Ofelia, rzecz o fortepianach, dźwięczących smutnie w oddalonych dzielnicach, gdy wieczorem deszcz siecze i po szybach źle domkniętych okien spływa, rzecz o umarłych, którzy w noc chmurną biegną szybko do swych dawnych domów i kołacą leciuchno do drzwi, a nikt im nie otwiera...
Przeciwnie, drzwi się szczelniej zamykają.
I o dziewczynach anemicznych, bladych, w których