Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To pani źle robi. Ja się często umyślnie z kobietą pokłócę, żeby się z nią przepraszać. Zgniewa się, a ja ją za rękę i wycałuję.
Porwał rękę Tuśki, podniósł ją do ust i całować zaczął. Ona zadrżała cała i zaczęła mu rękę wyrywać.
— Proszę pana... co to?... Przecież my się nie gniewamy.
— Ale! a o tę bombonierkę?
Wszak wzięłam.
— Ale przedtem... a potem pani ma atłasową skórę na ręku, to pani wina... Zresztą księżyc świeci... moja złota pani, jeszcze trochę...
I znów grad pocałunków zasypał rękę Tuśki, biegnąc dreszczem dziwnym aż do ramiemia, aż do łopatek, ledwo odzianych peleryną.
— Zimno mi — niechże pan mnie puści.
Maskowała przed sobą wrażenie, jakie odnosiła z przylgnięcia jego ust do swej ręki, pozorami dreszczu, powstałego z chłodu.
W oddali ciągle jakiś pies wył przeraźliwie i roztaczał tym jękiem wrażenie przejmującej melancholii.
Światła gasły kolejno — na drodze, całej mlecznej i jakby mgłą pociągniętej nie było nikogo.
Przed nimi ogromne pole owsa łudziło pozorem rozlanego morza. Za niemi wznosiły się góry dziwnie potulne, miękkie, a te dalsze rozwiewne, prawie przejrzyste...
Tuśka uwolniła swą rękę z dłoni aktora. Uczyniła to prawie bez tchu. Zwróciła się ku domowi i szła wolno z głową opuszczoną. Za nią szedł aktor i mówił nizkim głosem:
— Czemu pani już idzie do izby? Taki cudny wieczór... Możemy trochę posiedzieć na dworze.
Tuśka w duszy miała ogromną ochotę zostać, ale zdawało się jej, że gdy zostanie, to popełni coś bardzo złego.
— Nie... nie... nie mogę.
— E!... panie z Warszawy jesteście śmieszne i dzikie. Co się pani stanie? — Rozmarzy się pani trochę, potem będzie pani lepiej spała. Czego się pani boi?