Strona:PL Gabriela Zapolska - Sezonowa miłość.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się ktoś zacięcie. Ale drzwi zamknięte, okna zawarte i z wewnątrz domostwa ciemno. — Zdaje się ot — mogiła. Ten, który się dobywa, ochrypły jest i niepewno stąpa. Ale bije pięścią, ciupagą, kolanem we drzwi i chrzypi:
— Ozwieraj!...
— Dziki wrzask z chałupy zawartej jest jedyną odpowiedzią.
— To Józiek wraca do domu! — odzywa się wreszcie Porzycki.
— Ładny powrót!... — dziwi się Tuśka.
Aktor odwraca się ku niej i wesoły śmiech rozjaśnia mu twarz.
— Baba mści się — mówi — za to, że się chłopak zawieruszył w górach. Nie chce go wpuścić do domu.
— Dobrze robi! — wyrokuje Tuśka.
Oczy Porzyckiego powiększają się w dziwaczny sposób.
— Pani także taka niepoczciwa? To źle. Najpierwszą zaletą kobiety jest łagodność i wyrozumiałość.
— Nie w tych wypadkach.
— Właśnie, w tych głównie. A... to pani taka zacięta.
Patrzy na nią i śmieje się. Ona mimowoli także się uśmiecha, choć całą siłą woli pragnie zachować się seryo.
— Ale gdybym ja był mężem pani, tobym panią przerobił...
— Wątpię.
A Józek wali tylko we drzwi i krzyczy »ozwieraj«... a głos jego chrypliwy niesie światło srebrzyste w dal, w dal i rozwiewa mgłę mleczną.
— Niechże pan go uspokoi! — zwraca się Tuśka do aktora.
Lecz ten zaczyna się śmiać.
— Nie przeszkadzajmy... niech się spełni przeznaczenie — mówi Maeterlinck...
— Ależ to wstrętne...
— Co? takie temperamentowe wybuchy? Przeciwnie, to ożywia, jak dzbanek wody.
Józkowi widocznie sprzykrzyło się bezowocne we