Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W następnym tygodniu Oakhurst przeniósł się do domu Deckerów. Znane były zresztą wszystkim stosunki, jakie go łączyły z majstrem ciesielskim, jako téż ich wspólne interesy; zresztą reputacya mistres Decker nie podlegała żadnéj wątpliwości. Nabożną była, skromną, domatorką, w kraju, w którym kobiety używają niepospolitéj swobody, nie wychodziła nigdy bez męża, mowa jéj oględna była, ubiór skromny, nikt nie widział na niéj klejnotów i drogich kamieni. Głośno protestowała przeciw filozofii i niereligijności. Słyszano ją publicznie strofującą miser Hamiltona, za dyskutowanie o jakiéjś nowéj książce o materyalizmie. Miser Hamilton zdawał się zrazu tém zabawionym, nakoniec wpadł w jakąś poważną zadumę i przykrócając uprzejmie, niemiłą dla mistres Decker rozmowę, uśmiechał się ironicznie jakoś. Obecny przy tém Oakhurst, wyglądał jakby zirytowany, możnaby było sądzić, że był przestraszony, gdyby uczucie strachu mogło chodzić z tym dżentelmanem w parze.
Wogóle miser Oakhurst zmienił się bardzo. Przestał bywać w tych miejscach, w których najczęściéj był przedtém widzianym, zerwał niemal stosunki ze swemi kamratami. W Sakramento białe i różowe bileciki gromadziły się nierozpieczętowane na jego biurku; w San Francisko utrzymywano, że popadł w chorobę sercową, i że mu lekarze zalecili spokój. Czytywał teraz, sprzedał konie i pojazdy, długie odbywał piesze przechadzki, chodził do kościoła.
Pierwsze jego ukazanie się w kościele było ewenementem. Nie przyszedł z Deckerami i nie usiadł w ich ławce. Ukazał się, gdy już nabożeństwo rozpoczętém było, i usiadł na uboczu. Tém niemniéj obecność jego w tajemniczy jakiś sposób została odczutą przez członków kongregacyi. Wszyscy się nań obejrzeli z nietajoną ciekawością i nikt wychodząc z kościoła nie wątpił, do kogo się odnosił ustęp kazania, tyczący się „największych grzeszników“. Szczęściem aluzyi nie zrozumiał miser Oakhurst, watpię nawet, czy kazania słuchał. Przynajmniéj piękna, marmurowa, nieco pochmurna twarz jego została nieprzeniknioną. Raz tylko, w czasie odśpiewywania psalmów, na dźwięk pewnego głosu kontraltowego, w ciemnych oczach jego błysnęła taka jakaś rzewność, czułość bez granic i bez nadziei... W czasie błogosławieństwa stał sztywny, zdawaćby się mogło, że się mierzy z nieprzyjacielem. Po nabożeństwie znikł i nie słyszał komentarzy, wywołanych jego niespodziewaném zjawieniem się. Byli tacy, którzy w samym tym fakcie dostrzegali bezbożne zamiary, a może zabobonne jakie praktyki. Byli i tacy, którzy dziwili się, że go wpuszczono do kościoła, a pewien bardzo nabożny parafianin utrzymywał, że się przeniesie do innéj