Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Mowa ta nie podoba się czytelniczce, ani mnie także, lecz m-r Oakhurst innego był zdania. Słowa podobne nie były dlań nowością ze strony kobiet ze świata i półświatka, ale mistres Decker... to co innego! Było w niéj coś, zdaniem jego, coś, co trąciło klasztorem i słyszéć podobne słowa od schorzałéj purytanki, od świętéj i przeczystéj, przy któréj łóżku spoczywać musi biblia, która co najmniéj trzy razy na tydzień uczęszcza do kościoła, z poświęceniem zachowuje wierność małżeńską, było zaiste od czego... osłupiéć. W milczeniu ściskał jéj ręce.
— Czemuś pan nie przyjeżdżał dotąd? — szczebiotała wdzięcząc się. — Coś pan porabiał w Marysville, San Jose, Oaklandzie? A widzi pan, wiem wszystko! Pierwsza poznałam pana, gdyś wjeżdżał do kotliny. Wiedziałam o przyjeździe pana z listu pisanego do męża mego. Czemuś pan nie pisał do mnie? Czy pan kiedy napisze... do mnie? Dobry wieczór panu, m-r Hamilton.
Przy ostatnich słowach wyrwała ręce z objęć Oakhursta. Hamilton był tuż przy nich. Ukłonił się jéj uprzejmie, skinął na Oakhursta i przeszedł obojętnie; lecz zaledwie oddalił się, mistres Decker wzniosła na Oakhursta swoje wielkie oczy.
— Kiedyś, poproszę pana o coś bardzo ważnego — rzekła.
M-r Oakhurst gotów był spełnić jéj rozkazy.
— Nie, nie teraz, jeszcze nie teraz, kiedyś, gdy się lepiéj poznamy, poproszę pana, abyś... zabił tego człowieka.
Zaśmiała się, śmiech jéj perlisty rozbiegł się po korytarzu, odbił się w jéj jasnych, niewinnych oczach, lekkim rumieńcem powlókł policzki, a był to śmiech tak pusty, wesoły, że aż mu zawtórował rzadko kiedy uśmiechający się m-r Oakhurst. Wyglądało to nakształt tego, jak gdyby jagnię proponowało lisowi wyprawę na sąsiednią owczarnię.
W kilka dni potém wieczorem, mistres Decker opuściła na chwilę galeryą kąpielowego zakładu i liczne koło swych wielbicieli. Nie chciała, aby jéj towarzyszono, i pobiegła przez ulicę ku małemu domkowi, który mąż dla niéj wystawił. Zapewne pośpiech ten przyśpieszył jéj oddech, gdyż wchodząc do budoaru, podniosła ręce do falujących piersi... Wszak była zaledwie rekonwalescentką. Drgnęła spostrzegłszy leżącego na kanapie męża.
— Zgrzałaś się i zmęczyłaś, Elsie droga — zauważył — może ci to zaszkodzić... może się czujesz słabą?
Pobladła, lecz po krótkiéj chwili krew jéj znów uderzyła do twarzy.
— Nie — rzekła — tylko mnie tu coś dolega — mówiąc to, podniosła rękę do piersi.
Decker porwał się z miejsca.