Strona:PL Frances Hodgson Burnett - Tajemniczy ogród.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Być może — powtórzyła pielęgniarka nieufnie. — Ale muszę pomówić o tem z drem Craven’em.
— Jak ona na ciebie patrzała! — rzekła Mary, gdy tamta wyszła z pokoju. — Jakgdyby myślała, że jest coś, co należy zbadać.
— Nie chcę, by robiła jakieś dochodzenia — rzekł Colin. — Jeszcze nikt się niczego nie powinien domyślać.
Gdy tego rana przybył dr. Craven, wydawał się również ogromnie zdziwiony. Ku niezadowoleniu Colina, stawiał mu mnóstwo pytań.
— Dużo bardzo przebywasz w ogrodzie? — badał. — Gdzie zwykle chodzisz?
Colin przybrał zwykły wyraz twarzy, zupełnej obojętności na sądy ludzkie.
— Nie chcę, żeby ktokolwiek bądź wiedział, dokąd się udajemy — odparł. — Chodzę tam, gdzie mi się podoba. Wszyscy otrzymali rozkaz, żeby mi w drogę nie wchodzili. Nie chcę, żeby mi się przyglądali. Dobrze pan o tem wie!
— Zdaje się, że cały dzień przebywasz na dworze, ale ci to chyba nie szkodzi. — Przeciwnie nawet. Pielęgniarka twierdzi, że teraz jadasz więcej, niż jadłeś kiedykolwiek.
— A może — zaczął Colin, natchniony nowym pomysłem — a może to apetyt nienaturalny!
— Wątpię, bo pożywienie ci służy — rzekł dr. Craven. — Nabierać zaczynasz ciała i cerę masz zdrowszą.
— A może — może ja puchnę i mam gorączkę — rzekł Colin, przybierając smutną, stroskaną minę. — Ludzie skazani na śmierć, bywają nieraz — różni.
Dr. Craven głową potrząsnął. Trzymał dłoń Colina, odchylił rękaw i ujął go za ramię.
— Wcale nie masz gorączki — rzekł zamyślony — a ciało takie, jak twoje obecnie, oznacza zdrowie. Jeśli się tak utrzymamy, mój chłopcze, to niema co myśleć o śmierci. Oj-