Strona:PL Frances Hodgson Burnett - Tajemniczy ogród.djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Do usług, sir! — rzekł Ben Weatherstaff. — Do usług!
— Jeśli codziennie, wytrwale robić to będziemy, tak regularnie, jak żołnierze swoje ćwiczenia, natenczas zobaczymy, co się stanie, i przekonamy się, czy doświadczenie się udało. Wszystkiego uczymy się przecież w ten sposób, że powtarzamy, powtarzamy, dopóki sobie dobrze w pamięć nie wbijemy, i myślę, że to samo będzie z czarami. Jeśli je wciąż przywoływać do siebie będziemy na pomoc, to wkońcu staną się one cząstką nas i dawać nam będą możność wykonywania wielu rzeczy.
— Razu jednego słyszałam w Indjach, jak pewien oficer opowiadał mamusi, że fakirzy po tysiąc razy powtarzają te same wyrazy — wtrąciła Mary.
— Ja też słyszałem, jak żona Dżema Fettleworth’a powtarzała tysiące razy to samo, nazywając go «obrzydliwym pijaczyną» — dodał cierpko Ben Weatherstaff. — Zawsze tam ci coś z tego wyniknąć musi. Więc też żonę wytłukł na kwaśne jabłko, a sam poszedł pod «Niebieskiego Lwa» i spił się, jak jaki lord.
Colin brwi zmarszczył i kilka chwil rozmyślał. Potem uśmiechnął się i rzekł:
— Zatem widzicie, że coś z tego wyniknąć musi. Tylko ta kobieta źle używała czarów, tak, że ją mąż ostatecznie wybił. Gdyby była użyła czarów dobrych i powtarzała mu coś ładnego, to może nie byłby się upił, jak lord, a może natomiast byłby jej kupił nowy czepek.
Ban Weatherstaff roześmiał się, a w małych jego oczach malowało się uwielbienie.
— Z panicza zarówno rozumny chłopiec, jak i prosty, i ze zdrowemi nogami — powiedział. — Jak na przyszły raz zobaczę Bessy Fettleworth, to jej napomknę coś o tem, co czary mogą dla niej uczynić. Byłaby okropnie kontenta, gdyby te «doświadczone nauki» dobrze im zrobiły.