Strona:PL Frances Hodgson Burnett - Tajemniczy ogród.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w fotelu, a przy nim stało młode jagnię, wachlując ogonkiem z zadowoleniem, bowiem Dick klęczał obok, dając mu mleko z butelki. Wiewiórka siedziała na pochylonym grzbiecie Dicka i chrupała orzech. Mała zaś dziewczynka z Indyj siedziała na wielkim podnóżku i przyglądała się.
— Oto jest pan Boach, paniczu — oznajmiła pani Medlock.
Młody radża odwrócił się i zmierzył poddanego swego od stóp do głowy — takie przynajmniej wrażenie miał pan Boach.
— Ach, więc to Boach? — powiedział. — Prosiłem o przyjście, bo mam do dania kilka ważnych zleceń.
— Do usług, sir — odparł Boach, myśląc sobie w duszy, że pewno otrzyma rozkaz wykarczowania w parku wszystkich dębów, lub zamienienia sadu na stawy rybne.
— Dzisiaj po południu wyjadę w moim fotelu do ogrodu — mówił Colin. — Jeśli mi świeże powietrze posłuży, będę wyjeżdżał codziennie. Jak będę w ogrodzie, niechaj żadnego z ogrodników nie będzie wpobliżu wielkiej alei i murów ogrodowych. Niech mi się żaden z nich pokazać tam nie waży. Wyjadę około drugiej po południu — a im wolno będzie wrócić do zajęcia dopiero wtedy, gdy dam odpowiedni rozkaz.
— Wedle rozkazu, sir — odparł pan Boach, z widoczną ulgą, że dęby zostaną nienaruszone, a sady niezmienione.
— Mary — rzekł Colin, zwracając się do niej — jak to się mówi w Indjach po skończonej rozmowie, gdy się chce zostać samym?
— Mówi się tak: «Teraz pozwalam odejść» — odpowiedziała Mary.
Radża skinął ręką.
— A teraz pozwalam odejść, Boach — powiedział. — Proszę nie zapomnieć, że to bardzo ważne.