Strona:PL Frances Hodgson Burnett - Tajemniczy ogród.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tego roku jeszcze nie byłem, reumatyzm wlazł mi zanadto w stawy.
Wyrzekł to mrukliwie, a potem nagle jakby się rozgniewał na nią, choć na to nie zasłużyła.
— Niechno panienka posłucha! — wyrzekł ostro. — Proszę mi się tak ciągle nie rozpytywać. Jeszczem takiej ciekawskiej w życiu nie widział. Niech panienka idzie się bawić. Dosyć gadaniny na dzisiaj.
A wyrzekł to tak stanowczo, że Mary wiedziała, że nanicby się nie zdało zatrzymywać się dłużej. Oddaliła się zwolna, skacząc wzdłuż zewnętrznego muru i rozmyślając o ogrodniku; powiedziała sobie przytem, że, jakkolwiek był mruk, znów jednego człowieka nauczyła się lubić. Człowiekiem tym był Ben Weatherstaff. Tak, lubiła go. Zawsze pragnęła spróbować zmusić go do rozmowy z sobą. Przytem zaczęła wierzyć, że ten wiedział zapewne wszystko, wszyściuteńko o życiu kwiatów.
W ogrodzie była ścieżka szeroka, żywopłotem laurowym ogrodzona, łukiem okalająca tajemniczy ogród i kończąca się przy bramie, która wychodziła na las, stanowiący część ogromnego parku Misselthwaite. Mary postanowiła sobie pobiec tą ścieżką i zajrzeć do lasu, czy nie ujrzy tam królików. Bawiła się wybornie skakanką, używała ruchu, a gdy doszła do bramy, otworzyła ją i poczęła iść dalej, posłyszała bowiem dziwny, cichy dźwięk i chciała dojść jego źródła.
Było to coś bardzo dziwnego. Wstrzymała oddech, zatrzymując się, by patrzeć. Pod drzewem, wsparty o pień jego plecami, siedział chłopiec, grający na zwykłej fujarce. Chłopiec miał zabawną, miłą powierzchowność, a wyglądał na lat dwanaście. Czysto był ubrany, nos miał zadarty i policzki czerwone, jak dwa kwiaty maku, a Mary jeszcze nigdy nie widziała takich okrągłych i tak bardzo niebieskich oczu.