Strona:PL Frances Hodgson Burnett - Tajemniczy ogród.djvu/074

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czegośkolwiek, lecz tu zaczynała chcieć i pragnąć nowych wciąż czynności. Czuła się już o wiele mniej kapryśną, choć nie zdawała sobie sprawy dlaczego.
Włożyła klucz do kieszonki i poczęła chodzić tam i zpowrotem. Zdawało się, że tu nikt nie przychodził prócz niej, mogła więc iść powolutku i patrzeć na mur, a raczej na okrywające go bluszcze. Bluszcz był największą przeszkodą w odnalezieniu drzwi. Jakkolwiek starannie się przyglądała, nie mogła nic dostrzec, prócz gęsto rosnących, świecących, ciemnych liści. Była strasznie rozczarowana. Opanował ją dawniejszy zły humor, gdy tak kroczyła wzdłuż muru, spoglądając żałośnie na rosnące za nim drzewa. Takie jej się to wydało głupie, żeby być tak blisko, a nie móc dotrzeć do celu. Wracając do domu, zabrała klucz ze sobą, chowając go do kieszonki i postanawiając nie rozstawać się z nim nigdy, aby na wypadek, gdyby furtkę znalazła, móc ją niezwłocznie otworzyć.
Pani Medlock pozwoliła Marcie przenocować w domu, wszakże nazajutrz od samego rana była już przy robocie, różowsza, niż zwykle, i w złotym humorze.
— Wstałam dzisiaj o czwartej — rzekła. — Oj, jak też cudnie było na wrzosach, jak się ptaszki budzić zaczęły, a króliki gonić, a słoneczko wschodzić. I nie potrzebowałam całą drogę iść pieszo, bo mi pewien człowiek pozwolił przysiąść się na wozie, więc użyłam ci ja, użyłam!
Pełna była rozkosznych wspomnień z dnia ubiegłego. Matka była taka rada, że ją widzi, że pranie i pieczenie odłożyła na inny raz. Marta upiekła dla każdego dziecka ciastko z powidłami.
— Były jeszcze gorące — prosto z pieca, jak dzieci wróciły. A w izbie tak ślicznie pachniało świeżem pieczywem, i ogień był dobry na kominie, więc wszystko aż piszczało z ra-