Strona:PL Frances Hodgson Burnett - Tajemniczy ogród.djvu/052

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Bluszcz był wszędzie porządnie, równo przystrzyżony, a tutaj, na końcu muru, zupełnie musiał nie być równany oddawna.
W kilka dni po rozmowie z ogrodnikiem zauważyła to Mary i poczęła się zastanawiać, dlaczego tak było. Zatrzymała się tu właśnie i patrzyła na długą odnogę bluszczu, bujającą się na wietrze, gdy ujrzała małą, czerwoną plamkę i usłyszała srebrzysty tryl, a tam wysoko na murze dostrzegła gila z czerwoną szyjką, pochylonego naprzód, z główką nabok przechyloną, jakby się jej chciał przyjrzeć.
— Och! — zawołała — tyżeś to, ty?
I nie wydało jej się dziwne zupełnie, że przemawiała do ptaszka, jakby pewna była, że ją zrozumie i odpowie.
I ptaszek odpowiedział, ćwierkał i gwizdał, i skakał po murze, jakby jej chciał opowiadać. Mary zdawało się, że go rozumie, choć słowami nie mówił. A gil jakby mówił:
— Dzień dobry! Prawda, że miły wiaterek? A słońce jakie cudne! Prawda, że wszystko ładne? Ćwierkajmy zatem oboje i poskaczmy sobie. Chodź ze mną — chodź!
Mary zaczęła się śmiać, a w miarę jak gil skakał i przelatywał z miejsca na miejsce, dziewczynka biegła za nim. Biedna, mała, drobna, bledziutka, brzydka Mary wyglądała w tej chwili bardzo ładniutko.
— Lubię cię, strasznie cię lubię! — wołała Mary, tupocząc po ścieżce; i ćwierkała, i próbowała gwizdać, ale tak naprawdę, to gwizdać nie umiała. Lecz gil był zupełnie kontent z niej i ćwierkał, i gwizdał ku niej, jakby w odpowiedzi. Wreszcie rozwinął skrzydełka i w błyskawicznym locie znalazł się na wierzchołku drzewa, skąd w rozgłośny śpiew uderzył.
To przywiodło Mary na pamięć ów pierwszy raz, gdy go zobaczyła. Wtedy też siedział na czubku drzewa, a ona była w sadzie. W tej chwili była ona po drugiej stronie sadu, na ścieżce zewnątrz muru, wiele niżej — a poza murem było to samo drzewo.