Strona:PL Frances Hodgson Burnett - Tajemniczy ogród.djvu/011

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czem złość jej rosła, i dziewczynka mruczała do siebie pod nosem wszystko, co powie niani, gdy ta powróci.
— Świnia! świnia! córka świni! — mówiła, bo nazwać Hindusa świnią jest najstraszniejszą obelgą.
Zgrzytała zębami ze złości i wciąż powtarzała to samo, gdy wtem usłyszała, że matka jej jest z kimś drugim na werandzie. Była tam z młodym blondynem, i stali tak oboje, rozmawiając przyciszonym, dziwnym głosem. Mary znała młodego blondyna, wyglądającego na chłopca. Słyszała, iż był to bardzo młody oficer, świeżo z Anglji przybyły. Dziecko patrzało na niego, ale patrzało i na matkę. Mary przyglądała się zawsze matce, ilekroć udało jej się ją widzieć, ponieważ «pani» — Mary tem mianem najczęściej nazywała matkę — była taką wysoką, smukłą, śliczną osóbką i nosiła takie urocze suknie. Włosy jej były niby faliste przędze jedwabne; miała mały, wykwintny nosek i wielkie, śmiejące się oczy. Wszystkie jej suknie były cienkie i powłóczyste, a Mary mówiła, że «pełno na nich było koronek». Dzisiaj wydawało się, że więcej na niej koronek, niż zazwyczaj, lecz oczy jej nie śmiały się wcale. Były szeroko otwarte i błagalnie wzniesione ku twarzy młodego oficera.
Mary usłyszała jej słowa: — Czyż tak bardzo źle? tak bardzo?
— Strasznie — odrzekł młody człowiek drżącym głosem. — Strasznie, pani. Powinna pani była wyjechać w góry przed dwoma tygodniami.
Wtedy pani Lennox ręce załamała.
— Och! wiem, żem powinna była wyjechać — zaszlochała, — Wszak zostałam jedynie dla tego niemądrego pikniku. Jakże byłam szalona!
W tejże chwili doszedł ich uszu z baraków dla służby taki lament rozpaczliwy, że pani Lennox gorączkowo uchwy-