Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 242 —

teraz więcej, niż samego siebie, i że wszystko coś myślała o mnie, że jestem okrutny i nie kocham ciebie, wszystko to było nieprawdą. Ja cię nigdy nie przestanę kochać... No i dosyć; zdawało mi się, że tak trzeba zrobić i od tego zacząć...
Pani Pulcherja całowała go w milczeniu, przyciskała do swojej piersi i płakała pocichu.
— Co ci jest, Rodziu, ja nie wiem — rzekła nareszcie — myślałam przez cały ten czas, że my się tobie poprostu naprzykrzamy, a teraz z tego wszystkiego widzę, że masz wielkie zmartwienie i dlatego tak stronisz od nas. Ja to już oddawna przewiduję, Rodziu. Przebacz mi, że ci to mówię i ciągle myślę o tem i nie sypiam po nocach. Nocy dzisiejszej i Dunia także leżała cała w gorączce, i o tobie tylko wspominała. Coś nie coś słyszałam, ale nic zrozumieć nie mogłam. Przez cały ranek chodziła jak struta, czekała na coś, przeczuwała i oto doczekała się! Rodziu, Rodziu gdzież się zbierasz? Czy jedziesz gdzie, czy co!
— Jadę.
— Tak też i myślałam! I ja mogę z tobą pojechać, jeśli ci się przydam na co. I Dunia; ona cię kocha, ona cię bardzo kocha, i panna Zofja niechby także z nami pojechała, jeśli potrzeba; widzisz, ja chętnie ją przyjmę za córkę. Pan Dymitr pomoże nam wybrać się razem... lecz... gdzież idziesz... wyjeżdżasz?
— Bądź zdrowa, mateczko.
— Jakto! Dziś! — krzyknęła, jakby tracąc go na wieki.
— Nie mogę, nie mam czasu, pilno mi...
— A ja nie mogę ci towarzyszyć?
— Nie, niech matka uklęknie i pomodli się za mnie. Modlitwa matki może będzie wysłuchana.
— Pozwól więc, niech cię przeżegnam, pobłogasławię. O tak, o tak. O Boże, co też my robimy!
Tak, on był rad, był bardzo rad, że nikogo nie było, że był sam z matką. Jakgdyby za cały ten okropny czas hurtem rozmiękczyło mu się serce. Upadł przed nią, całował jej nogi, i oboje płakali w uścisku. I ona się nie dziwiła i nie badała go tym razem. Pojmowała już oddawna, że z synem dzieje się coś okropnego, a teraz zbliżyła się właśnie jakaś straszna chwila dla niego.
— Rodziu, mój drogi, mój pierworodny — mówiła łkając — ty jesteś teraz taki, jakim byłeś za młodu, tak samo