Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 238 —

się sobie nawzajem. Achillesowi wydało się nareszcie dziwnem, że człowiek nie pijany, stoi przed nim o trzy kroki, patrzy uporczywie i nic nie mówi.
— A co to panu tu p-o-otrza? — wymówił, nie ruszając się i nie zimeniając swojej pozycji.
— No, bracie, jak się masz! — odparł Świdrygajłow.
— To nie miejsce.
— Ja, bracie, jadę w obce strony.
— W obce strony?
— Do Ameryki.
— Do Ameryki?
Świdrygajłow wyjął rewolwer i podniósł kurek. Achilles wytrzeszczył oczy.
— A, co to... takie żarty... tu nie miejsce!
— Dlaczego nie miejsce?
— A dlatego, że nie miejsce.
— Gadasz bracie, to wszystko jedno. Miejsce dobre jak się będą ciebie pytać, to mów, że pojechał do Ameryki.
Przyłożył rewolwer do swej prawej skroni.
— A co to... tu nie można... tu nie miejsce! — zatrząsł się Achilles, rozszerzając oczy coraz bardziej i bardziej.
Świdrygajłow spuścił kurek.