Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/243

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 235 —

— Ehe, toż to za godzinę będzie już widno? Poco czekać? Wyjdę zaraz, udam się wprost na Pietrowskij: tam wybiorę gdziekolwiek duży krzak, cały zlany deszczem tak, że ledwie, ledwie go się dotknąć, a miljony kropel zleją całą głowę...
Odszedł od okna, przymnkął je, zapalił świecę, włożył kamizelkę, surdut, kapelusz i wyszedł ze świecą na korytarz, ażeby odszukać gdzieś w jakiej dziurze, pomiędzy wszelkiemi resztkami i ogarkami świec, obdartusa, zapłacić mu za numer i wyjść z hotelu...
— Najlepsza chwila, o lepszą trudno.
Długo chodził po całym długim i wąskim korytarzu, nikogo nie mogąc znaleźć, i już chciał głośno krzyknąć gdy nagle, w ciemnym kącie, pomiędzy starą szafą i drzwiami spostrzegł jakiś dziwny przedmiot, coś jakby żywego. Nachylił się ze świecą i ujrzał dziecko, dziewczynkę lat pięciu, nie więcej, w zmokłej, jak ścierka do podłóg, sukieneczce, drżącą i płaczącą. Ona jakgdyby się nawet nie zlękła Świdrygajłowa, ale patrzyła nań z głupiem zdziwieniem wielkiemi czarnemi oczyma i niekiedy rumieniła się, jak dzieci, które długo płakały, ale już przestały i nawet już się pocieszyły, a tymczasem chwila jeszcze, i nagle znowu bekną. Twarzyczka dziewczynki była blada i zmęczona; skostniała od zimna, ale — „jakże się tu dostała? Więc skryła się tutaj i przez całą noc nie spała“. Zaczął ją badać. Dziewczynka nagle ożywiła się i coś mu pręciutko jęła bełkotać swoim dziecinnym językiem. Było tam coś o „mamusi“ i że „mamusie udezi“ (uderzy), o jakiejś szklance, którą „lozbila“ (rozbiła) Dziewczynka mówiła bardzo długo; z jej opowiadania można było jako tako dojść do wniosku, że jest to nielubiane dziecko, które matka, jakaś widocznie zawsze pijana kucharka, może i z tego hotelu, biła i zahukała, że dziewczynka stłukła jej szklankę i że się tak przestraszyła, iż uciekła jeszce wczoraj; długo zapewne chowała się gdzieś na podwórzu, aż nareszcie dostała się tutaj, kucnęła za szafą i przesiedziała w kącie całą noc, płacząc, drżąc z zimna, i z trwogi, ażeby jej znowu nie obito. Świdrygajłow wziął i ją na ręce, poszedł do swego numeru, posadził na łóżku i zaczął rozbierać. Jej dziurawe trzewiczki na bosych nóżkach były tak mokre, jakgdyby przez całą noc leżały w kałuży. Rozebrawszy, położył ją na pościeli, na-