Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 222 —

lekcje strzelania, które miałem zaszcyt dawać pani, przydały się na coś.
— To nie twój rewolwer, ale twojej żony, którą zabiłeś łotrze! W jej domu nie miałeś nic własnego. Wzięłam go bo wiem do czego jesteś zdolny. Ośmiel się postąpić krok jeden, a zabiję cię!
Dunia płonęła gniewem. Rewolwer trzymała w pogotowiu.
— No, a brat? Pytam przez ciekawość! — ozwał się Świdrygajłow, wciąż jeszcze stojąc na miejscu.
— Denuncjuj go, jeśli chcesz! Ani mi z miejsca! Nie ruszaj się, bo wystrzelę! Żonę otrułeś, ja wiem, tyś sam morderca!...
— A jesteś pani pewna, że to ja ją otrułem?
— Ty! Sameś mi o tem napomknął; sam mówiłeś mi o truciźnie... ja wiem... jeździłeś po nią... miałeś wszystko w pogotowiu... Bezwarunkowo ty... łotrze...
— Gdyby to nawet było prawdą, to przecież przez ciebie... przecież ty byłabyś tego przyczyną.
— Łżesz! ja ciebie nienawidziłam zawsze, zawsze...
— Ehe, panno Eudoksjo! Snać pani zapomniałaś, jak w zapale propagandy jużeś słabła, jużeś się poddawała.. Ja to po oczach poznałem; pamiętasz pani, wieczorem przy księżycu, słowik śpiewał...
— Kłamiesz! (wściekłość błysnęła w oczach Duni) łżesz, oszczerco!
— Kłamię? Może i kłamię. Skłamałem. Kobietom nie wypada pamiętać takich drobnostek. (Uśmiechnął się). Wiem, że wystrzelisz, piękny djabełku. No więc strzelaj!
Dunia podniosła rewolwer i śmiertelnie blada, z pobielałą, drżącą dolną wargą, z błyszczącemi jak ogień wielkiemi czarnemi oczyma, patrzyła nań zdecydowana, mierząc i wyczekując na pierwszy rzut z jego strony. Nigdy jeszcze nie widział jej tak piękną. Ogień, który błysnął w jej oczach w chwili, gdy podnosiła rewolwer, jakby go sparzył, i serce ścisnęło mu się boleśnie. Postąpił krok i dał się słyszeć wystrzał. Kula obśliznęła się po jego włosach i trafiła w tylną ścianę. Stanął i roześmiał się cicho.
— Ugryzła osa! Prosto w łeb mierzy... Co to? krew! Wyjął chustkę, ażeby obetrzeć krew spływającą cieniutką strugą po jego prawej skroni; widocznie kula drasnęła nieco w skórę na czaszce. Dunia spuściła rewolwer i pa-