Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 152 —

cha, wyobraźcie sobie państwo, co się tam za sceny odbywają... Wprost nie do wiary.
Lebieziatnikow byłby prawił dalej, lecz Zosia, która słuchała z okropnem niepokojem, schwyciła nagle okrycie, kapelusz i wybiegła z pokoju, ubierając się w biegu. Raskolnikow wyszedł w ślad za nią, Lebieziatnikow za nim.
— Zwarjowała, niezawodnie! — mówił do Raskolnikowa, wychodząc z nim na ulicę — nie chciałem tylko przerażać panny Zofji i powiedziałem „zdaje się“, ale to nie ulega wątpliwości. Mówią, że to takie krosteczki w suchotach wyskakując na mózgu; szkoda, żem się nie uczył medycyny. Próbowałem ją uspokoić, ale nie chciała słuchać.
— Mówiłeś jej pan o krosteczkach.
— To jest niezupełnie, o krosteczkach. Zresztą, nic by nie zrozumiała. Ale ja mówię do tego, że gdy się przemówi do człowieka logicznie, że nie ma o co płakać. To jasne. A pan sądzi, że nie przestanie.
— Łatwem byłoby życie, gdyby tak być miało — odparł Raskolnikow.
— Za pozwoleniem pana; oczywiście, dość trudno pojąć to takiej pani Marmeladowej; ale czy panu wiadomo że w Paryżu robiono już poważne doświadczenia nad możnością wykurowania warjatów jedynie drogą logicznych perswazyj? Jakiś bardzo poważny profesor, zmarły niedawno, doszedł do przekonania, że można tak leczyć. Za podstawę swoich dowodzeń przyjął to, że w organizmie warjatów niema jakiegoś nadzwyczajnego rozstroju, lecz że obłąkanie jest, że tak powiem, błędem logicznym, pomyłką w sądzeniu, nieścisłym poglądem na rzeczy. Stopniowo więc przekonywał chorego i co pan powie, doszedł podobno do rezultatów! Ponieważ jednak przytem używał i duszy, to rezultaty tej kuracji są rzeczywiście wątpliwe... Przynajmniej tak się zdaje...
Raskolnikow nie słuchał oddawna. Zrównawszy się ze swoim domem, kiwnął głową Lebieziatnikowi i skręcił w bramę. Lebieziatnikow ocknął się, obejrzał się i pobiegł dalej.
Raskolnikow wszedł do swojej komórki i stanął na środku. „Poco tu wrócił?“ Obejrzał te żółtawe, odrapane obicia, ten kurz, tę kanapę... Z podwórza dolatywał jakiś