Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 123 —

na. Kulka trafiła w oko i odskoczyła na podłogę. Niemka podniosła ją skwapliwie. Pan Piotr rozgniewał się.
— Wstrzymajcie tę warjatkę! — zawołał.
We drzwiach w tej chwili, oprócz Lebieziatnikowa, pokazało się jeszcze kilka osób, pomiędzy któremi zaglądały i obie przyjezdne damy.
— Co? Warjatka! Ja mam być warjatką? Dureń! — wrzasła pani Katarzyna. — Tyś sam dureń, kruczek sądowy! nędzny człowiek! Zosia. Zosia miałaby brać jego pieniądze! Zosia miałaby być złodziejką! Toć ona jeszcze tobie da, łotrze! — I pani Katarzyna roześmiała się konwulsyjnie. — Widzieliście durnia? — rzucała się na wszystkie strony, pokazując na Łużyna. — Co, i ty także? — dostrzegła gospodynię i — ty potwierdzasz, kiełbaśnica że ona „kradl“, ty podła pruska kurza łapo w krynolinie! O, wy! Ach, wy! Ależ ona z pokoju nie wychodziła i jak przyszła od ciebie, łotrze, to zaraz siadła obok pana Rodjona... Zróbcie rewizję! Skoro nigdzie nie wychodziła, to musi mieć pieniądze przy sobie! Szukajże, szukaj, szukaj! Tylko jeżeli nie znajdziesz, to daruj, chłoptasiu, ale odpowiesz! Do Najjaśniejszego Pana; do samego Cara pobiegnę, do miłosiernego, do nóg Mu się rzucę, zaraz, dziś jeszcze! Ja, sierota! Mnie puszczą! Myślisz, że nie puszczą? Łżesz, dojdę! Dojde-ę! Toć tyś rachował, że ona taka nieśmiała? Na toś rachował? Ale ja za to, bracie jestem energiczna! Nie daruję! Szukajże! Szukaj, szukaj no, szukaj!
I pani Katarzyna wściekle zaczęła szarpać Łużyna, ciągnąc go ku Zosi.
— I owszem, i odpowiadam za wszystko... ale uspokój się pani, uspokój się. Aż zanadto widzę, żeś pani energiczna!... jakże... jakże więc?... — mruczał Łużyn — to trzebaby przy policji... chociaż, zresztą i teraz świadków jest dosyć... I owszem... Ale w każdym razie mężczyźnie jakoś nie wypada... różnica płci. Gdyby oto pani gospodyni chciała dopomóc... chociaż co prawda tak się nie robi... Jakże więc?
— Kogo pan chcesz? Niech sobie kto chce szuka! — krzyczała pani Katarzyna — Zosiu, wywróć im kieszenie! O, o! Patrz, łotrze, o, pusta tu była chusteczka, kieszeń pusta, widzisz! O druga kieszeń, o, o! Widzisz! Widzisz!
I pani Katarzyna nie wywróciła, ale poprostu wyrwała