Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 113 —

— Dlatego to właśnie jestem tak panu wdzięczną, że pan nie pogardziłeś moim chlebem i solą, nawet w takich warunkach — dodała prawie głośno — zresztą, jestem przekonana że tylko szczególna przyjaźń, jaka łączyła pana z nieboszczykiem była powodem, żeś pan dotrzymał słowa.
Poczem jeszcze raz dumnie i wyniośle rzuciła okiem po swoich gościach i nagle ze szczególną skwapliwością zapytała głośno przez stół głuchego staruszka: „Czy nie życzy sobie pieczeni i czyby się nie napił wina?“ Staruszek nie odpowiedział i długo nie mógł zrozumieć o co się gopytają, chociaż sąsiedzi dla żartu zaczęli go trącać. Rozglądał się tylko dokoła z otwartemi ustami, czem jeszcze bardziej podniecił ogólną wesołość.
— A to gamajda! Patrzcie państwo! I poco go przyprowadzono? Co się zaś tyczy pana Łużyna, to zawsze mogłam mu ufać — ciągnęła pani Katarzyna do Raskolnikowa — o, bo on wcale nie jest podobny... — ostro i głośno z nadzwyczaj surowym wyrazem twarzy zwróciła się do pani Lippenwechsel, aż się ta zmieszała — nie podobny do tych wystrojonych lafirynd, których u mego ojca nawet do kuchni by nie wpuszczono, a nieboszczyk mąż zrobiłby im wielki zaszczyt, gdyby je chciał kiedy przyjąć u siebie, i to chyba wskutek swojej wielkiej dobroci.
— Tak, lubił się napić; o lubił, pił! — zawołał nagle pseudo porucznik, wychylający dwunasty kieliszek wódki.
— Nieboszczyk mąż, w istocie miał tę słabość, i to wszystkim wiadomo — wpiła się zaraz w mówiącego pani Katarzyna — ale był to człowiek zacny i poczciwy, kochał i szanował swoją rodzinę; źle tylko robił, że, wiedziony dobrocią, przyjaźnił się z wszelkiemi rozpustnikami i, już sam Bóg wie, z kim nie pił, z tymi, którzy nawet jego podeszwy nie byli warci! Wyobraź pan sobie: w jego kieszeni znaleziono kogutka z piernika: wraca nawpół umarły; a o dzieciach pamięta.
— Kogutka? Pani powiada: kogutka? — zawołał — porucznik.
Wdowa nie zaszczyciła go odpowiedzią. Zamyśliła się o czemś i westchnęła.
— Pan bo zapewne sądzi, jak wszyscy, że ja byłam za surowa względem niego — ciągnęła zwracając się do Raskolnikowa. — Bynajmniej! On mnie szanował, on mnie