Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom I.djvu/279

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ VI

...Nie wierzę! Nie mogę wierzyć! — powtarzał do głębi przejęty Razumichin, starając się wszelkiemi siłami obalić dowodzenia Roskolnikowa. Zbliżali się już do pokojów Bakalejewa, gdzie oczekiwały na nich pani Pulcherja i Dunia. Razumichin w zapale rozmowy stawał co chwila, zmartwiony i wzburzony już choćby tem, że po raz pierwszy mówiono o tem wyraźnie.
— Nie wierz sobie! — odparł Raskolnikow z zimnym, i niedbałym uśmiechem — ty swoim zwyczajem nic nie spostrzegłeś, a ja ważyłem każde słowo.
— Jesteś podejrzliwy i dlatego ważyłeś... Hm... istotnie... zgadzam się, ton Porfirjusza był dość dziwny, a szczególniej ten podlec Zamietow... Masz słuszność... Miał on coś na wnętrzu... ale skąd? Dlaczego?
— Namyślił się przez noc.
— Ale przeciwnie, przeciwnie! Gdyby mieli tę idjotyczną myśl, to wszelkiemi siłami starali by się ją przytłumić i zamknąć swoje karty, ażeby potem złapać... A teraz — to za śmiałe i nieostrożne!
— Gdyby mieli fakty, to jest fakty prawdziwe, albo choć jako tako umotywowane podejrzenia, wtedy istotnie staraliby się zataić grę, w nadziei jeszcze większej wygranej (a przedewszystkiem, oddawna już zrobiliby rewizję!) Ale że nie mają faktu, wszystko fantazja, wszystko o dwóch końcach, nic tylko dowolna ideja — starają się więc stropić niespodzianie. A może się i sam rozgniewał, że faktów nie ma, może mu się ze złości wyrwało... A może ma i cel jaki... Jest to, jak się zdaje, człowiek rozsądny... Może mnie chciał nastraszyć tem, że wie... Tu bracie, psychologja... A zresztą obrzydliwość bierze wyjaśniać to wszystko... Daj mi pokój!