Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom I.djvu/245

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 237 —

na mnie i, przyznam się, dość podła. Pieniądze oddałem wczoraj wdowie, suchotnicy i nieszczęśliwej, i nie „pod pozorem pogrzebu“, lecz poprostu na pogrzeb, i nie do rąk córki, dziewczyny, jak piszę „lekkich obyczajów“ (i którą wczoraj widziałem po raz pierwszy w życiu), lecz do rąk samej wdowy. W tem wszystkiem widzę zbyt skwapliwe usiłowanie oszkalowania mnie i poróżnienia z wami. I znowu napisane po sądowemu, to jest ze zbyt jawnem wynurzeniem celu i arcynaiwną skwapliwością. Człowiek to rozumny, ale żeby postępować rozumnie, niedość samego tylko rozumu. Wszystko to maluje człowieka i... nie sądzę, ażeby on zbytnio szanował ciebie. Mówię ci to jednak jedynie dla zwrócenia twojej uwagi, albowiem szczerze pragnę twojego dobra...
Dunia nic nie odpowiedziała; postanowienie powzięła jeszcze wczoraj, i czekała tylko na wieczór.
— Jakże więc decydujesz, Rodziu? — spytała matka, jeszcze bardziej niż poprzednio zaniepokojona jego nagłym, nowym, poważnym tonem mowy.
— Jakto: „decydujesz?“
— Przecie pan Piotr pisze, żeby ciebie nie było u nas wieczorem i że odejdzie, jeżeli... ty przyjdziesz. Więc jakże... będziesz?
— To nie ode mnie zależy, ale raczej od was, skoro takie życzenie pana Piotra was nie obraża, a powtóre od Duni, jeśli ona także się nie obraża. Ja zaś zastosuję się do was — dodał oschle.
— Dunia już się zdecydowała i ja się zupełnie z nią zgadzam — zawołała skwapliwie matka.
— Postanowiłam cię prosić, Rodziu, usilnie prosić, ażebyś koniecznie był u nas dzisiaj przy tem spotkaniu — rzekła Dunia — przyjdziesz?
— Przyjdę.
— Proszę i pana, ażebyś był łaskaw być u nas także o ósmej — dodała — zwracając się do Razumichina. — Mateczko, ja i pana proszę.
— Ależ bardzo słusznie, Duniu. No, jakeście tam postanowili, niechże tak będzie — dodała pani Pulcherja. Aż mi lżej; nie lubię udawać i kłamać; lepiej kierujmy się wszyscy prawdą... Gniewaj się teraz, panie Piotrze!