Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom I.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 186 —

niałomyślnego młodzieńca, który ma środki po temu i stosunki, a którego Szymon znał jeszcze będąc dzieckiem, i wierzaj mi pani...
Wszystko to było wymówione nadzwyczaj szybko, i im dalej, tem prędzej, ale kaszel przerwał elokwencję pani Katarzyny. W tej chwili, umierający odzyskał przytomność i jęknął; żona pobiegła ku niemu. Chory otworzył oczy i jeszcze nie poznając i nie rozumiejąc, jął przyglądać się patrzącemu nań Raskolnikowowi. Oddychał ciężko, głęboko i rzadko; z kątów ust sączyła się krew i pot wystąpił na czoło.. Katarzyna spoglądała nań smutnym, ale surowym wzrokiem, a z oczu jej płynęły łzy.
— Boże! Całe piersi ma stratowane! A krwi, krwi ile! — wymówła w rozpaczy. — Trzeba zdjąć z niego całe ubranie! Odwróć się trochę, Szymonie, jeżeli możesz — zawołała do chrego.
Marmeladow poznał ją.
— Księdza! — wyszeptał ochrypłym głosem.
Katarzyna odeszła do okna, przycisnęła czoło do ramy okiennej i westchnęła w rozpaczy.
— O przeklęte życie!
— Księdza! — wymówił konający po chwili milczenia.
— Poszli-i-i! — krzyknęła nań żona; on posłuchał i zamilkł. Nieśmiałym smutnym wzrokiem szukał jej: ona znowu wróciła doń i stanęła przy wezgłowiu. Trochę się uspokoił, ale nie na długo. Wkrótce oczy jego zatrzymały się na małej Lidzie (jego faworytce), drżącej w kącie, jak w febrze, i patrzącej nań swym zdziwionym, dziecinnie przejmującym wzrokiem.
— A... a... — wskazywał na nią z niepokojem. Chciał coś powiedzieć!
— Co ci tam znowu? — krzyknęła Katarzyna.
— Bosa! Ona bosa! — szeptał, błędnemi oczyma pokazując na bose nóżki dziewczynki.
— Milcz! — z rozdrażnieniem krzyknęła Katarzyna — sam wiesz, dlaczego ona bosa!
— Dzięki Bogu, doktór! — zawołał ucieszony Raskolnikow.
Wszedł doktór, skrupulanty staruszek, niemiec, rozglądający się z niedowierzaniem; zbliżył się do chorego, wziął za puls, uważnie obejrzał głowę i przy pomocy Katarzyny odpiął całą zbroczoną we krwi koszulę i obnażył