Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom I.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 182 —

sze za nią swemi dużemi rozumnemi oczkami i starała się wszelkiemi siłami pokazać, że wszystko rozumie. Tym razem Polcia rozbierała braciszka, który przez cały dzień niedomagał, chcąc ułożyć go do snu. W oczekiwaniu, zanim mu nie zmienią koszulki, którą trzeba było wyprać jeszcze tej nocy, malec siedział na krześle, milcząc z poważną minką, prosto i nieruchomo, z wyciągniętemi naprzód nóżkami, ściśniętemi szczelnie ze sobą. Słuchał, o czem rozmawiały mama z siostrzyczką, wydąwszy usteczka, wytrzeszczywszy oczki i nie ruszając się, właśnie tak, jak powinny siedzieć wszystkie grzeczne dzieci, kiedy je rozbierają na noc do łóżeczka. Jeszcze mniejsza od niego dziewczynka, w łachmanach, stała przy parawanie i czekała na swoją kolej. Drzwi na schody były otwarte, ażeby choć trochę zapobiec napływowi dymu tytoniowego, wpadającego kłębami z innych pokojów i zmuszającego co chwila do coraz częstszego i coraz bardziej męczącego kaszlu biedną suchotnicę. Pani Katarzyna jakgdyby jeszcze bardziej schudła w ciągu tego tygodnia, a czerwone plamy na jej policzkach gorzały jeszcze jaskrawiej, niż poprzednio.
— Nie uwierzysz, nie umiesz sobie wyobrazić, Polciu — mówiła, chodząc po pokoju — do jakiego stopnia wesoło i pysznie spędzaliśmy czas w domu u papusia i jak ten pijak mnie zgubił i was wszystkich zgubi! Papuś był radcą stanu, pułkownikiem i już prawie gubernatorem; byłby nim napewno, już mu bardzo niewiele brakowało, wszyscy doń jeździli i mówili: „My już pana radcę wszyscy uważamy za swego gubernatora“. Kiedym... kche! kiedym... kche, kche, kche... a przeklęte życie! — zawołała, spluwając i chwytając się za piersi — kiedym... ach, kiedy na ostatnim balu... u marszałka... ujrzała mnie księżna Bezziemielna, która mi później dawała błogosławieństwo, kiedym wychodziła za mąż za twego papusia, Polciu, — to się zaraz spytała: „Czy to nie ta sama miła panienka, co to tańczyła z szalem na popisie?“... (Dziurę trzeba zaszyć; o wzięłabyś igłę i zarazbyś scerowała, jakem cię uczyła, bo jutro... kche! jutro... kche, — kche — kche! jeszcze więcej rozedrze! — krzyknęła z wysiłkiem)... — Wtedy to przybył z Petersburga tylko co kamerjunkier książę Szczegolskij... przetańczył ze mną mazura i zaraz na drugi dzień chciał przyjechać z oświad-