Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom I.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 179 —

Widać, że łobuz! Sam na to lezie, wiadomo, a wdasz się z nimi, oho, przepadło... Wiemy my!
„Więc iść, czy nie iść“ — myślał Raskolnikow; stanąwszy na środku ulicy i rozglądając się dokoła, jakby oczekując skądciś na ostatnie słowa. Ale nic się znikąd nie odezwało, wszystko było głuche i martwe, dla niego samego... Wtem, daleko, o jakie dwadzieścia kroków, przy końcu ulicy, w zgęszczającym się mroku rozróżnił tłum ludzi, gwar, krzyki... Wśród tłumu stał jakiś ekwipaż... Zabłysnął tuż ponad brukiem płomyk. „Co to takiego?“ Raskolnikow skręcił na prawo i skierował się w tłum. Chwytał się jakby wszystkiego, i chłodno uśmiechnął się, pomyślawszy o tem, bo już napewno postanowił być w cyrkule i wiedział, że zaraz wszystko się skończy.