Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom I.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 178 —

urwał. A chodźmy — powiada — do cyrkułu, tam wszystko powiem. Przyczepił się.
Stróż ze zdziwieniem i pochmurnie przyglądał się Raskolnikowowi.
— Coś pan za jeden? — krzyknął groźnie.
— Jestem Rodjon Raskolnikow, były student, mieszkam w domu Szyła, tu w zaułku, stąd niedaleko, mieszkania Nr 11. Zapytaj u stróża... zna mnie. — Raskolnikow wymówił to jakoś w zamyśleniu i leniwie, nie odwracając się i uważnie wpatrując się w ściemniającą się ulicę.
— A pocoś pan przychodził do mieszkania?
— Obejrzeć.
— Co tam oglądać?
— Wziąć go i zaprowadzić do cyrkułu! — wtrącił nagle mieszczanin i zamilkł.
Raskolnikow przez ramię skierował nań oczy, spojrzał uważnie i rzekł równie powoli i leniwie.
— Chodźmy!
— Zaprowadzić! — powtórzył mieszczanin, nabrawszy otuchy. — Co go tamto tak obchodzi? On ma coś na myśli?
— Pijany, nie pijany, Bóg go raczy wiedzieć — ozwał się robotnik.
— Czegóż pan chcesz? — krzyknął znowu stróż, zaczynający się gniewać na serjo — ty czegoś się przyczepił?
— Zląkłeś się, do cyrkułu? — drwiąco odparł Raskolnikow.
— Co się mam bać? Czegoś się przyczepił?
— Łobuz! — krzyknęła baba.
— Co z nim długo gadać — zawołał drugi stróż, ogromne chłopisko, w rozpiętym armiaku i z kluczami za pasem. — Wynoś się!... Bo i prawda — łobuz!... Wynoś się!
I porwawszy za kark Raskolnikowa, wyrzucił go na ulicę. Ten potknął się, ale nie upadł, wyprostował się, milcząc popatrzał na wszystkich widzów i poszedł dalej.
— Dziwny człowiek — wymówił robotnik.
— Dziwny się dzisiaj naród zrobił — rzekła baba.
— A warto byłoby jednak do cyrkułu — dodał mieszczanin.
— Niema co się paskudzić — odparł duży stróż. —