Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom I.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 177 —

— Ale czego tam? Ktoś ty taki? — zawołał robotnik, wychodząc do niego. Raskolnikow znowu wszedł do mieszkania.
— Mieszkanie chcę wynająć — rzekł — oglądam.
— Mieszkania po nocy się nie ogląda; a zresztą trzeba było panu przyjść ze stróżem.
— Podłoga wymyta; będą malować? — ciągnął Raskolnikow. — Krwi nie ma?
— Jakiej krwi?
— A toć tu lichwiarkę zabito z siostrą. Tu była cała kałuża.
— Ale coś ty za jeden? — zawołał niespokojnie robotnik.
— Ja?
— Aha.
— Chcesz wiedzieć?... Chodź do cyrkułu, tam powiem.
Robotnicy w zdumieniu spojrzeli nań.
— Czas już wychodzić, spóźniliśmy się. Chodźmy, Aleksy. Trzeba zamknąć — rzekł starszy robotnik.
— No to chodźmy! — odparł Raskolnikow obojętnie, i wyszedłszy pierwszy, zwolna spuszczając się ze schodów. — Stróżu! — zawołał, wchodząc do bramy.
Kilku ludzi stało przy samem wejściu od ulicy, gapiąc się na przechodniów; obaj stróże, baba, mieszczanin w chałacie i jeszcze ktoś. Raskolnikow poszedł prosto ku nim.
— Co tam? — odzewał się jeden ze stróży.
— Chodziłeś do cyrkułu?
— Byłem co tylko, abo co?
— Tam siedzą?
— Siedzą.
— I pomocnik jest?
— Był chwilkę. A co panu po tem?
Raskolnikow nie odpowiedział, stanął obok niego w zamyśleniu.
— Mieszkanie chodził oglądać — rzekł, zbliżając się stary robotnik.
— Jakie mieszkanie?
— A tam, gdzie my robimy. „Pocoście — mówi — krew zmyli? Tu — powiada — zabójstwo się stało, a ja przyszedłem nająć“. I za dzwonek szarpał, omało nie