Strona:PL Feval - Garbus.djvu/522

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

lest zeschłych liści. Mogliby przysiądz, że goniły ich jakieś niespokojne szybkie kroki. Obejrzeli się i dostrzegli tuż za sobą garbusa. Był blady i zaledwie trzymał się na nogach, ale śmiał się jak zawsze złośliwie, skrzecząco. Gdyby nie Gonzaga, uczynionoby mu napewno co złego.
— A co? Przyszedł jednak! — rzekł głosem wzburzonym, na co Gonzaga nie zwrócił uwagi tylko wskazał palcem na trupa, którego Żandry nakrył był płaszczem.
Gonzaga uderzył po ramieniu garbusa; ów, zadrżał tak, że o mało nie upadł na ziemię.
— Pijany! — rzekł Gironne.
Stali przed bramą, odźwierny Brean nie pytał nawet o imię szlachcica, którego niesiono na noszach, bo w Palais-Royal umiano być dyskretnym, a przytem Brean zjadł dobrą kolacyę.
Była czwarta rano. Latarki kopciły, ale nie nie oświetlały. Gromada hulaków rozpierzchła się na wszystkie strony. Gonzaga wraz z Pejrolem udał się do swego pałacu. Oriol, Montobert i Żandry mieli polecone odnieść trupa do Sekwanny. Gdy doszli jednak do rzeki, zabrakło im odwagi. Za cenę dwóch pistolów były kapral pozwolił im złożyć trupa na kupie śmieci. Poczem Żandry ściągnął zeń płaszcz odniósł nosze i poszedł spać do siebie.
Oto dlaczego na drugi dzień rano baron Barbanszoa, niewinny naturalnie temu, co się działo za namiotem, obudził się w rynsztoku jakiejś uliczki w stanie, którego nie trzeba było chyba opisywać. On to był bowiem domniemanym trupem, którego Oriol i Montobert nieśli