Strona:PL Feval - Garbus.djvu/438

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wolne przejście na ścieżce. Garbus zrobił minę jakby ich dopiero w tej chwili poznał.
— Ach, to panowie! Kłaniam się pięknie! Dziękuję!
I szedł dalej. Dogonił go Chaverny i zatrzymał.
— Jedno słowo mój panie — rzekł do garbusa.
— Tyle słów, ile tylko pan markiz sobie życzy.
— Czy to zdanie, któreś pan wypowiedział: “Są uczty, które nie mają jutra,” do mnie się stosuje osobiście?
— Osobiście do pana.
— Czy nie zechciałby mi pan to wytłomaczyć.
— Panie markizie, nie mam czasu.
— A gdybym cię zmusił!
— Markizie, czyż to się godzi! Pan Chaverny zabija Ezopa II, Jonasza, lokatora budy psa księcia Gonzagi! No, toby do reszty pogrążyły pańską reputacyę!
Chaverny, mimo to, zrobił ruch, aby zastąpić mu drogę. Wyciągnął rękę. Garbus ujął ją w obie dłonie i mocno ścisnął.
— Markizie — mówił cichym głosem — wart jesteś więcej niż twe czyny. W podróżach moich po pięknym kraju Hiszpanii, widziałem razu jednego dosyć ciekawy wypadek: szlachetnego rumaka wojennego, którego jakimś sposobem zdobyli przekupnie żydowscy, umieszczono między muły pociągowe. Było to w Owiedo. Kiedym po pewnym czasie przechodził tam