Strona:PL Feval - Garbus.djvu/325

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie, nie znam go — odrzekam.
I była to prawda.
Henryk milczał chwilę.
— Auroro — rzekł w końcu — prosiłem cię, abyś trzymała story zapuszczone.
Potem doda z odcieniem goryczy w głosie.
— To nie dla mnie, dla ciebie tylko.
Uczułam się dotkniętą wymówką i rzekłam.
— Czy popełniłam jaką zbrodnię, aby się tak ciągle ukrywać?
— Ach! — zawołał chowając twarz w dłonie. — To musiało nastąpić! Boże, miej litość nademną!
Zrozumiałam że zrobiłam mu przykrość; łzy popłynęły mi z oczu.
— Henryku, najdroższy mój, — zawołałam — przebacz mi, przebacz!
— I cóż mam ci przebaczyć, Auroro? — rzekł podnosząc na mnie błyszczący wzrok.
— Przykrość jaką ci uczyniłam. Smutny jesteś napewno z mojej przyczyny, musiałam powiedzieć coś złego.
Zatrzymał się nagle i znowu spojrzał na mnie uważnie.
— Czas już! — wyszeptał.
Potem usiadł obok mnie.
— Mów szczerze i nie obawiaj się niczego, Auroro, — rzekł. — Ja jednej tylko rzeczy pragnę na świecie: twego szczęścia. Czyby ci było przykro opuścić teraz Madryt?
— Z tobą? — zapytałam.
— Ze mną.
— Wszędzie, gdzie tylko będziesz, Henryku, — mówiłam powoli patrząc mu prosto w