Strona:PL Eurypidesa Tragedye Tom I.djvu/271

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

O, nie dla ludzkich oczu bywa widok taki!
I czwórkę on przeraził. Stropione rumaki
Zerwały się, lecz pan mój, świadomy rzemiosła,
Odrazu ściągnął lejce i, jak człek od wiosła,
Potężnie w tył się przegiął i, rzemienie w ręku
Dzierżący, nie popuścił, ażeby go z lęku
Nie poniósł straszny zaprząg. Wszystko przecież na nic!
Rumaki, oszalałe do ostatnich granic,
Wędzidła gryząc twarde, mkną jak burza dzika,
Nie troszcząc się o lejce ni dłoń kierownika.
Hamulce nie pomogły ani tęgie spójnie
Rydwanu. A gdy pan mój popróbował, czujnie
Patrzący, zwrócić wóz swój na piasczystą ziemię,
Zastąpi koniom drogę to potworne plemię
I zmusi je, by wstecz się cofnęły... A potem,
Gdy one ku skaliskom strasznym pędzą lotem,
Byk skrada się za niemi w milczeniu, dopóki
Rydwanu nie wywróci i strzaska na sztuki,
Kołami go przyparłszy do kamiennej ściany.
Na drzazgi poszło wszystko, wóz był zdruzgotany:
Do góry poleciały i buksy i sworznie.
A on, ten nieszczęśliwiec, zawikłan niezbożnie
W rzemienie lejc splątane, wlókł swą drogą postać
Po ziemi, nie mogący z więzów się wydostać.
O głazy rozbił głowę, pogruchotał kości,
Jął krzyczeć w niebogłosy: »O trochę litości!
Nie gubcie mnie tak marnie! Powstrzymajcie kroku
Wy, klacze, wychowane na moim obroku.
O straszna klątwo ojca! Któż się tutaj zjawi
I człeka niewinnego od śmierci wybawi?!«
Niejeden z nas chciał pomódz, ale nazbyt zdala
Byliśmy... W tem, patrzymy, z więzów się wyzwala,