Przejdź do zawartości

Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

oględnie o jednę z nich uderzył? czy podobna, aby uderzenie to, tak strasznie druzgocące dumę jego, zniósł aż do końca w téj nieruchomości kamiennéj, i w tém udręczeń pełném milczeniu?
Zniósł jednak. W sali posiedzeń zapanowały niebawem cisza i porządek zwykły, a w ciszy téj, wobec rzędu krzeseł, na których nieruchomi i poważni siedzieli sędziowie, rozlegał się i w dalszych salach słyszéć się dawał, dźwięczny, czysty, chłodny głos sekretarza, czytającego sporządzony przez się długi, a jasny jak słońce, referat.
Rębko wracał dnia tego do domu w niezmiernie dobrym humorze. Miał o czém mówić, rozpowiadać, zdania i sądy wydawać. Spostrzegłszy na dziedzińcu Ławicza, uczepił się go z poufałością, z jaką postępował zwykle względem ubogiego współlokatora swego, a jak mniemał, biurowego kolegi. Z uczuciem rozkoszy, śmiejąc się i cmokając językiem, wołał:
— A to ci skandal dziś wyprawili! No, dziesięć lat służę w pałacie, a to dopiéro trzeci raz! — Hi! hi! — protektor pański mruk taki, a dziś języka w gębie utrzymać nie mógł. Służbista! Jak szło o służbowy interes, to i złego humoru Mikołaja Hilaryonowicza nie lękał się, i swoje trzy grosze wsadzić musiał. Ot masz tobie i służbistość! Hi! hi! żebym ja był na jego miejscu, zaraz-bym do odstawki poszedł, jak Boga kocham! A co mnie służba! Niech mnie dziś z pałaty wygnają, dzieła prowadzić będę i fundusz