Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lecz, nie zważając na to wcale, puścił się szybkim biegiem po mchu i trawach, po włochatych jastrzębcach i krętych widłakach, przez gęste paprocie, w kierunku ścieżki, za którą głos miły odezwał się raz jeszcze i raz jeszcze, aż w oddaleniu znacznem odzywać się przestał.
Już zupełnie teraz nie wiedział, w którą stronę poszła Klarcia; to tylko wiedział, że poszła z grubym Jankiem, i że on, Julek, dziś po tej ślicznej, cienistej ścieżce przechadzać się z nią nie będzie...
Otóż będzie! Chociaż ręka go bolała, ruchem oznaczającym opór pięścią o pięść uderzył. Otóż będzie! Idąc wciąż w tamtą stronę, odnajdzie i ją i towarzyszów, a gdyby nawet nie odnalazł, to i cóż? Sam jeden o własnych siłach uzbiera tyle rydzów, że aż zadziwi i Klarcię i wszystkich. Trzeba tylko pilnie, pilnie po ziemi się rozglądać.
Z pustym koszykiem w ręku zaczął zwolna obchodzić dokoła sosny, oglądać podnóża krzewów jałowcowych i o dziwy! cóż to u podnóża jednego z tych krzaków zapłonęło purpurą tak jaskrawą i przezroczystą, jakby królewicz bajeczny, z myśliwskim orszakiem tędy przebiegając, na kolcach jałowca pozostawił skraj płaszcza, który potem błyskawica ostrzem swem dotknęła i zapaliła w szkarłatny płomień! Wcale nie! Wcale to nie jest skraj płaszcza królewskiego! To tylko grzyb, muchomor, a raczej całe plemię muchomorowe, ściśle