Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wsłuchiwał się w hukanie towarzyszów, usiłując wśród nich rozpoznać głos Klarci, aby pobiedz w tę stronę, z której się odezwie, lecz zarazem uszu jego dochodził wyraźnie krystaliczny szmer osiny, w której pobliżu stanął. O! to Klarcia woła! To jej głos rozlega się tam, w stronie tej cienistej ścieżki leśnej, po której wczoraj przechadzali się razem! Ach, jakże dziwnie szemrzą i drżą liście tego drzewa.
Drżą i podlatują, jak skrzydła motyli, a szemrzą zupełnie tak samo, jak ten strumyk, co to na łąkach po kamykach się toczy... Wczoraj na tej ścieżce długo przechadzał się z Klarcią i dziś ją tam dogoni... Już biegnie... Wstrzymała go osina, która nagle w podmuchu wiatru stanęła słupem wirujących atomów srebrnych i zaszemrała, jak kryształ ciekący, jak szklana muzyka... O! znowu głos Klarci, ale słabiej już, z oddalenia większego, nie z tej ścieżki, lecz z za niej dochodzący. Czarnowłosa dziewczyna oddala się, odchodzi, a srebrnemu wołaniu jej wtóruje głos drugi... Czyj? ach, grubego Janka... tak, z grubym Jankiem odchodzi...
Nagle coś niespodziewanego, lecz gwałtownego, rękę mu ścisnęło w pięść, którą z całej siły uderzył w pień osiny. Drzewo niegodziwe, które pościg jego za miłym głosem opóźniło! Uderzył je, syknął z bólu, bo od uderzenia ręka go zabolała,