Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 01.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tam wchodzić bardzo niewygodnie... ja przywykłam już, ale ty, króleńku, żebyś tylko z drabiny nie spadł.
Zaiste! była to rzeczywiście drabina, a tak pionowo ustawiona, że chodząc po niej codzień, staruszka cudem chyba dotąd karku sobie nie złamała. Wyprzedzając mię, wdrapywała się nawet po niej dość żwawo, aż weszliśmy oboje na strych stajni; w nim znajdowały się dwie przegródki: w jednej z nich sypiali stajenni chłopcy, do drugiej ona mię przez wąziutkie i pełne szczelin drzwi wprowadziła. Cztery kroki wzdłuż i cztery wszerz, belki u pułapu grube, a takie nizkie, że kark i nawet plecy uchyliłem, aby o nie głową nie uderzyć, łóżko z prostych desek, skrzynka drewniana, stolik na czarno pomalowany, kilka garnków w jednym kącie i zioła na szmacie płótna rozsypane w drugim, małe, kształt półksiężyca mające i malutkiemi szybkami zakryty otwór w grubym murze. Zresztą zapach, napełniających strych rzemiennych uprzęży i palonej za cienkiem przepierzeniem przez stajennych chłopców mahorki, zmieszany z mocną i słodką wonią suszących się ziół.
— Proszę usieść, proszę usieść, króleńku mój... tylko doprawdy nie wiem, gdzie... ot może na łóżku, albo na skrzynce...