Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.5 405.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   397   —

Dość długo jeszcze na ten temat mówiła, a Ludwik, słuchając jéj, patrząc na nią, sto razy doświadczył ochoty upadnięcia przed nią na klęczki i upewnienia jéj, że on, on z pewnością nie stał-by się dla niéj pedantem, ani tyranem, ani byłby... o! czém on byłby dla niéj? Niewolnikiem, podnóżkiem, najczulszym z pasterzy, najognistszym z wulkanów! Już, już po śnieżną rękę jéj wyciągał dłoń swoję, już jedno kolano jego zsuwało się z fotelu; lecz bohatersko powstrzymał giest ręki, wyprostował się i stłumionym głosem rzekł:
— Jan jest najszlachetniejszym i najlepszym człowiekiem. Uwielbia on panią, i jeżeli kiedykolwiek... cokolwiek... bądź pani pewną, że to nie serce jego winno, tylko... może... tak, jakaś...
Potwierdziła wszystko, co mówił o Janie. Dodała jeszcze, że i ona także dała mu wielki dowód miłości, zostając tu, w téj mieścinie, i odkładając na późniéj dążenia do swych wysokich celów. Jednego tylko nie uczyni dla nikogo nigdy: nie da się okuć w więzy, nie wyrzecze się swéj niepodległości.
— O! — zawołała, — pan, panie Ludwiku, gdybyś był na miejscu Jana, nigdy-byś nawet nie wymagał tego ode mnie, jestem pewną, że nie wymagał-byś.
Gdyby on był na miejscu Jana! Kilka wyrazów tych szarpnęło jego wnętrzem. Uczuł w sobie szpony sępie, czy jastrzębie. Zarazem wydało mu się, że