Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.5 397.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   389   —

czny, teraz na całe mieszkanie krzyczał i rękoma machał, a raz tak machnął, że aż lampkę zgasił i przewrócił...
Pomimowoli Mirewicz uśmiechnął się. Ożymska zgryziona, ale łagodna, uśmiechnęła się także, lecz w téj że saméj chwili oczy jéj napełniły się łzami.
— Widzi pan, gdyby to wszystko kończyło się na gadaniu głupstw, gaszeniu lampy, a choćby i mojém ciężkiem upokorzeniu, którego doświadczam, gdy mi syn kawałka chleba i dachu swego wymawia, nie fatygowała-bym pana. Ale... Julcia tam bardzo biedna, a on... może miejsce stracić... Zaniedbuje się tak... że może stracić... mówił mi to ten starszy kolega jego, dawny przyjaciel nasz... A jeśli straci miejsce, to co? Pan wiész, jak synom naszym trudno... trudno! A jak nie będzie miał zajęcia... to mniejsza o to, że nędza... ja znam się z nią, i nie piérwszy-by to raz w mojém życiu... ale na złą drogę wejść może. Czyśmy, panie, jednego widzieli takiego, który, sposobu zarabiania na życie dostać nie mogąc, żył jednak, ale jak?... O, panie Janie, powinieneś pan... powinieneś...
Chude, delikatne, ręce jéj podniosły się do twarzy, jakby niemi ukryć chciała łzy, które po bladych i zwiędłych policzkach pociekły, ale... ale zadrżały i wzniosły się wyżéj, giestem prośby czy protestu.
— Nie winna, nie winna jestem temu, że on daléj nie poszedł... wyżéj nie stanął! Pan wiész, w ja-