Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.5 283.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   275   —

niesz... i Jańcię Józia do domu już odprowadzić musiała...
Nakoniec znaleźli się przed bramą tego domu. Była to duża kamienica, któréj ściana, trochę brudna i trochę z tynku odarta, wznosiła się nad zaułkiem. Mirewiczowie weszli do mieszkania, którego okna wychodziły z jednéj strony na zaułek, z drugiéj na dziedziniec z oficynami i stajniami, ciasny, brudny, napełniony stosami opałowego drzewa i belek, na których, ze skrzypieniem i wrzaskiem, kołysały się roje żydowskich dzieci. Mieszkanie składało się z czterech pokoi, z których największy, jadalnią będący, wesoło wnet błysnął światłem lampy, wiszącéj u sufitu nad stołem, przykrytym ceratą i krzesłami ostawionym. Drugą lampę Mirewicz zapalił w pracowni swéj, na biurku, napełnionem papierami i książkami. Oba oświetlone pokoje urządzone były skromnie, lecz dość wygodnie, i panowała w nich czystość nieskazitelna. Zapaliwszy lampę, Mirewicz ze stukiem zamknął okno, przez które wchodziło z dziedzińca duszne i cuchnące powietrze i, rzucając się na stojący u ściany szezląg, mówił znowu:
— Psie życie!
Potém, czoło na dłoni oparłszy, pogrążył się w zamyśleniu. Mirewiczowa za to nie zamyślała się ani na chwilę. Kędyś, za jadalnią, w kuchni zapewne, słychać było głos jéj dźwięczny i donośny:
— Nie zagotował się samowar? jeszcze nie zago-