Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.5 270.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   262   —

Ale, po krótkiéj chwili, zerwał się z siedzenia i trzęsącą się ręką sięgnął po zegarek.
— Biegnę, lecę — szeptał — porwę, odbiorę, wyratuję...
Czy pora jeszcze była biedz i ratować, nie mógł się o tém dowiedziéć, bo wskazówki zegarka wydawały mu się jakiemiś krwawemi palcami, przyciskającemi jakąś, wysoką pełną jęków i westchnień, mogiłę.
— Ołowiane wieko trumny!... orszak sennych i spłakanych!.. O nieszczęśliwa! wieko to podnosić... sennych tych budzić... spłakanych cieszyć... małaż to była dla ciebie robota?...
W tém w ucho jego uderzył długi, przenikliwy świst. Wiedział on dobrze, przez lat wiele dowiadywał się codziennie, co świst ten znaczy. Była to ta potężna, choć nieżywa, istota z żelazném ciałem, płomienną piersią i długim białym warkoczem z dymu, która, lecąc pędem niedościgłym w przestrzeń niedojrzalną, świstem tym wołała na tych, co się wprzęgli do jéj rydwanu: Za mną! za mną w świat!
Lokomotywa, ciągnąca za sobą długi szereg ciemnych wozów, coraz daléj rzucała w przestrzeń i zmrok wieczorny przeraźliwe swe krzyki, a w izdebce szwajcara hotelu Wszech-Krajów, zgnębiony, zgarbiony, wijący się z bólu człowiek, jęczał:
— Zgubiona!
I daremnie przede drzwiami hotelu turkotały powozy, przywożące gości, daremnie pan Leonid Igo-