Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.5 259.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   251   —

Kiedy Otocki spojrzał na młodzieńca tego, którego bluza krwawo barwiła się nawet przy słabém świetle lampki, a w którego ręku połyskiwały przy czapce pawie pióra, wszystka krew buchnęła mu do twarzy. Przez chwilę spodziewać się było można, że pomiędzy dwoma ludźmi tymi zajdzie coś strasznego. We wzroku obudwóch malowała się nienawiść i pogarda. Jednakże, po chwili nieprzytomnego prawie wzruszenia, Otocki opanował się znowu i głosem, który trząsł się i zamierał mu w gardle, rzekł:
— Pana nie znam. Nie wiem, kto jesteś, zkąd przybywasz... to tylko sprawia mi ból niewysłowiony, że dziewczynę tę, noszącą imię moje, pod jednym z tobą dachem zostawić jeszcze muszę. Cóż robić? nie mam swojego... o! gdybym go miał wprzódy!...
Przestał mówić i wlepił w twarz wnuczki wzrok, pełny tak bezgranicznéj ponuréj boleści, że w niéj drgnęło coś, niby wspomnienie lat dziecinnych, niby żal nad tym bezdomnym, a tak bardzo ją kochającym ją starcem. Zbliżyła się z wolna i łagodniejszym nieco, niż wprzódy, głosem, wymówiła:
— Dziadku!
Ale on usunął ją zimnym, rozkazującym giestem.
— Gotuj się do drogi! Jeżeli dobrowolnie jechać nie zechcesz, zawiozę cię przemocą. Długo byłem dla ciebie powolny i słaby. Od dziś znajdziesz we mnie, nie starca niedołężnego, ale surowego sędziego i stróża.