Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.5 245.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   237   —

Zaśmieli się oboje, swawolnie, dziecinnie niemal...
Manifestowanie idei w ubraniach niezwykłych było dla nich zabawą, o tyle przynajmniéj, o ile wydawało się misyą. Wyszli. Ludzie oglądali się za nimi daleko więcéj jeszcze, niż zwykle, a na wszystkich twarzach zjawiał się na ich widok wyraz niesmaku, lub gniewu. Ktoś, mijając ich z blizka, wzruszył gwałtownie ramionami; ktoś inny, zatapiając w oczach Julka długie spójrzenie, parsknął głośnym, gorzkim śmiechem. Julka oznaki te publicznéj niechęci bawiły i czyniły dumnym.
— Głupcy! — mówił przez zęby, i nastrajał twarz do najgroźniejszego, to znowu do pogardliwego wyrazu.
Lusia zbladła z razu, odrętwiała i ciężko opuściła się na ramię towarzysza.
— Co ci to? — zapytał — lękasz się?
— O nie! — zawołała prędko, i nad wszystko w świecie lękając się najbardziéj poniżenia się w jego oczach, stąpać zaczęła równo i śmiało na ludzi oczy podnosić. Na rogu jednéj z ulic, młody człowiek zapalił papierosa i otwartą cygarnicę podał Lusi. Cofnęła się z razu instynktownym ruchem; ale, spotkawszy się z jego rozognioném spójrzeniem, zrobiła, czego żądał. Co większa, jakby pragnąc obmyć winę chwilowéj słabości swéj, podniosła wysoko głowę, z drobnych ust wyrzuciła w górę grubą nić dymu,