Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.5 183.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   175   —

ruchem odrzucając od siebie książkę, z któréj tylko co się nauczył, że fuissem znaczy: był-bym, fuero — będę, i obie ręce topiąc we włosach, przez zaciśnięte zęby mówił:
— Niech ich wszyscy dyabli wezmą!
Lusia podnosiła téż głowę z nad książek, prostowała szczupłą swą postać, i głębokiém odetchnieniem usiłowała wciągnąć do piersi swéj trochę powietrza, które w sinéj izdebce znajdowało się w ilości niesłychanie małéj i w gatunku najgorszym.
— Chciała-bym pochodzić trochę! — mówiła, poziewając szeroko.
— To pochodź, pochodź sobie! Któż ci przeszkadza? Miejsca na spacery, zdaje się, nie brak.
Mówiąc to, spoglądał na przestrzeń pomiędzy stołem a łóżkami, tak ciasną, że drobna chyba mysz spacerować-by po niéj mogła.
— W bawialni obszernéj — dodawał — cztery kroki wzdłuż i cztery w poprzek, ale wyjdź tam tylko, a zaraz posłyszysz: Dzieci! uczcie się!
Lusia wstawała i, wiedziona instynktem, rozkazującym istocie żywéj szukać obrony przeciw zaduszeniu się, otwierała u okna lufcik i z wyraźną rozkoszą wystawiała na ostry powiew zimy twarz, rozpaloną przez kilkogodzinne wysilenie umysłu i woli. Julek stawał obok niéj. Za oknem, które wychodziło na dziedziniec, spuszczały się w dół dachy domostw, niższych od żółtéj kamienicy, i na czarném tle nocy