Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.5 139.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   131   —

— Co? już zmęczyłaś się! — zaśmiała się pani Aniela, — nie bardzo widać silną jesteś... mój Julek, jak był w twoim wieku, to dwieście razy na dzień wlatywał na te same wschody i zlatywał z nich. Chcesz odpocząć? E! niéma czasu odpoczywać! moi tam gdzieś bez obiadu siedzą...
Schyliła się, pochwyciła dziewczynkę w ramiona i, z ciężarem tym przebywszy jeszcze ze trzydzieści stopni, stanęła przede drzwiami, których liczne szczeliny zapełnione były pakułą i obite skrawkami sukna. Zasapana, czerwieńsza jeszcze niż zwykle, postawiła dziecko na ziemi i weszła do mieszkania, wołając na idącą za nią dziewczynkę:
— Chodź, chodź, chodź, chodź!
Wołanie to było pieszczotliwe i wysołe.
Przez malutką kuchenkę, w któréj nie było w téj chwili ognia, weszły do pokoiku, o ścianach pomalowanych na brzydki żółty kolor, z trochą starych i bardzo tanich mebli, i jedném oknem, wychodzącem na ulicę, a raczéj wznoszącém się nad nią o całą wysokość czterech piętr. Tu pani Aniela zdjęła kapelusz, z pod którego ukazały się bujne włosy płowo-rudego koloru, gładko nad czołem przyczesane, a z tyłu głowy w jeden wielki warkocz zwinięte i, schyliwszy się ku Lusi, rozebrała ją z szaréj i niedość ciepłéj zimowéj odzieży. Czyniąc to, rzuciła pytanie:
— Dawno tu już jesteś, Marceli?
Siedzący u okna mężczyzna odpowiedział: