Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.5 138.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   130   —

no! jakże wiele mam do zrobienia! co ja pocznę! jak ja sobie poradzę!” A gdy takie wykrzyki wydobywały się z duszy jéj przez błękitne niespokojne oczy, usta jéj, niezbyt kształtne, uśmiechały się do ludzi, z którymi rozmawiała, uśmiechem zbyt szerokim, lecz w którym ukazywały się dwa rzędy białych jak perły zębów. Czasem, gdy uśmiechała się w ten sposób, nie wiedziéć dlaczego, w téj-że chwili do oczu jéj nabiegały łzy. Miałaż-by rozstrojone nerwy, lub może taki na dnie serca gruby pokład smutku, że z niego co chwila, bez jéj o tém wiedzy, podnosiła się wilgotna para i na mgnienie oka okrywała źrenice jéj szklistą obsłoną? Niewiadomo. I o tém również wspomniéć warto, że ręce pani Anieli były czerwieńsze od jéj twarzy, zgrubiałe, spracowane, wyraźnie znamionujące bardzo rozległe a ciągłe stosunki z rondlami balią, miotłą, igłą. Rąk tych nie okrywał nigdy żaden cień rękawiczek, ani w mrozy, ani w niedziele.
Tak wyglądała kobieta, która, małą Lusię prowadząc za rękę, wraz z nią przebyła parę ludnych ulic, weszła w głęboką, sklepioną bramę bardzo staréj i bardzo wysokiéj, na żółty kolor pomalowanéj, kamienicy, i wspinać się zaczęła na wązkie, źle oświetlone, brudne wschody. Długa to była wędrówka. Na piérwsze i na drugie piętro wbiegły obie szybko i z łatwością; przebywając trzecie, kobieta zwolniła kroku; u początku czwartego dziecko stanęło, zdyszane i zarumienione od zmęczenia.