Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.5 135.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   127   —

dzo blade, wystąpiło kilka kropel potu, choć czuł, że skóra jego przy zetknięciu się z granatowém suknem drga mu i boli od stóp do głowy; na ustach jego, pod wąsem białym, przewijał się uśmiech, a szare źrenice błyszczały jak stal.
W téj chwili zastukano do szklanych drzwi izdebki i głos kobiecy zawołał:
— Panie Andrzeju! panie Andrzeju! Lusię przywieźli! przyprowadziłam ją panu!
Wtedy rosły i barczysty człowiek ten, jak w futerale zamknięty w obcisłym, do ziemi prawie długim, surducie, z młodzieńczą żywością rzucił się ku drzwiom i, porwawszy w ramiona szczupłe, ubogo ubrane, dziecię, wniósł je do izdebki. Tu, bladą twarz dziewczynki wysuwając pod światło gazowego różka, chciwy wzrok zatapiał w nią przez chwilę i śmiał się głośno, serdecznie, z całéj piersi. Poczém zaczął całować dziewczynkę w usta, oczy, włosy, i mówić przytém niewiedziéć co, słowa jakieś bez sensu ni związku.
— Po Romku moim! — szeptał, — po biednym moim!... biorę... biorę... zobaczysz, jakim będę dla dziecka twego! Żebym ją znał, to-bym wiedział, czy to maleństwo podobne do matki!... Oczy Romka i moje, bo my z sobą byliśmy podobni!... Dziadunio! oho! dziadunio! dam ja tobie mała za to, że mię starym dziadem robisz!... Co? może-ś się zlękła?... oj, ty robaczku! promyku łaski Bożéj, spadły na ciemną drogę moję!