Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.5 099.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   91   —

Milord smutnie pochylił głowę.
— Nie tak to łatwo, moja mamo! to przeklęte urodzenie moje drogę mi do niéj utrudnia. Głupstwo to jest, przesąd... ale cóż zrobić, kiedy świat jeszcze taki. Nie oświadczam się dotąd, bo lękam się rekuzy... nie od panny, ale od matki. Józio mi radzi, żebym nie spieszył się i dał czas jemu i pannie matkę przygotować i uprosić...
Stanęli przy drzwiach mieszkania. Milord powiedział, że nie zajdzie nawet tym razem, bo bardzo wiele przed odjazdem zajęć i interesów ma, ale przyjedzie jeszcze za dni parę, aby matkę pożegnać. Miał już iść do powozika, który na niego oczekiwał, ale przytrzymała go za ramię Dyrkowa. W oczach jéj, wpatrzonych w twarz syna, malowała się trwoga wyraźna i ręce jéj drżały. Chciała widocznie powiedzieć mu coś, ale wahała się i lękała. Nakoniec, przytłumionym i wahającym się głosem, zaczęła:
— Ale, lubciu mój, tobie na wojaż ten pewnie pieniędzy dużo potrzeba będzie...
Milord zachmurzył się na chwilę.
— Naturalnie, — rzekł, wiodąc dłonią po czole — ryzyko to wielkie... ha! ryzykuję... pieniądze zresztą już mam, dostałem...
Dyrkowa odetchnęła, lecz wnet drgania niespokojne przebiegły znów po znędzniałéj jéj twarzy.
— Pożyczyłeś? — szepnęła.
— A cóż miałem robić? — z przymusem uśmiech-