Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.5 028.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   20   —

, figlarnie mrugała powiekami, albo uśmiechała się z rozkoszą. Najrozkoszniéj uśmiechnęła się przy wzmiance o wnukach tych małych, które-to kiedyś ojciec ich przywozić do niéj miał w pięknéj karecie. Kiedy zaś opowiadała o motylu tym, co to krąży około kwiatów, aż zatrzyma się na jednym, przylgnie i basta! śmiała się nawet tak serdecznie, że aż błękitne źrenice jéj zwilgotniały, a różowe policzki zarumieniły się żywiéj. Mała, garbata Ludwisia, przez cały czas jéj mówienia, nie robiła pończochy, tylko, wlepiając w twarz jéj oczki swe, pełne na przemian podziwu i rozradowania, przechylała z boku na bok głowę i z cicha wtórzyła:
— A jakże! a jakże! oj, oj! co to! panicz taki!
Dyrkowa prząść zaczęła znowu, i na chwilę zamyśliła się głęboko. Oczy jéj, w górę wzniesione błądziły spojrzeniem po ustawionych pod ścianą garncarskich wyrobach.
— Aha! — rzekła do siebie tonem, oznaczającym wewnętrzny tryumf.
— Tak, tak, — mruknęła jeszcze i zaśmiała się z cicha. Potém jeszcze milczała chwilę, a wzrokiem wciąż wodziła po misach i dzbanach.
— Tak, tak, — powtórzyła i mówiła daléj;
— Ojciec i dziadowie jego porodzili się tu i pohodowali tu, w domu tym pracowali, harowali, i synków swych na pracowanie i charowanie nowe hodowali... Długo tak było, długo, aż i skończyło się