Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.3,4 456.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Chyba, że już nie wróci!
Innym razem, w jesieni, gdy od zamiéjskiéj pożółkłéj łąki chłodne powiewy niosły aż ku otwartemu okienku szmaty mgły wilgotnéj, a pod niebem, zamiast świetlistych, ruchliwych obłoków letnich, wisiały chmury nieruchome i deszczem nabrzmiałe, obrywała ona zwarzone zimnem listki białéj astry, szepcząc:
— W głowie, w mowie, w myśli, w sercu, na kobiercu, nigdzie!
Kiedy ostatni listek wypadł z jéj ręki, wraz z wyrazem „nigdzie”, obu dłońmi twarz zakryła i płakała długo, tak długo, aż na dziedzińcu ozwał się głos męzki, gniewnie wołający:
— Teosiu! Teosiu! a czemu to okna swego nie zamykasz? Czy chcesz, aby ci wiatr szyby potłukł? Niech tłucze! ja szklarzowi płacić nie będę! zapłacisz sama!
Słowom tym zawtórował z ganku małéj oficyny głosik kobiecy, dźwięczny i pieszczony, lecz który teraz, bez cienia pieszczotliwego uczucia, wołał:
— Ona, Klemensie, zaziębić się chce i żebyśmy potém, jak dwa lata temu, doktora i aptekę z jéj łaski płacili, sobie skąpiąc, a ją od suchot ratując!
Płacząca kobieta porwała się z miejsca i wyprostowała w okienku szczupłą swą kibić. Rozpościerając ramiona dla zamknięcia okienka, zawołała z gniewem: