Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.3,4 380.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zdechła przeszłego tygodnia... Idź sobie... nic nie dostaniesz!...
Julianka wstawała i wychodziła. Wychodziła ze starego gmachu i szła w tę stronę podwórza, w któréj ochryple brzęczał stary fortepianik. Stawała za małém, nizkiém okienkiem, nad którém zwieszały się gałęzie staréj lipy i, wspierając się na palce, zaglądała do izby małéj, w któréj przy fortepianie, z wąziuchną klawiaturą i politurą spełzłą, siadywał wysoki, bardzo chudy mężczyzna, z długą białą twarzą, grał i kaszlał.
Był to niegdyś kandydat na artystę, po świecie z koncertami jeżdżący, potém metr muzyki dość wzięty, teraz suchotnik, dający na mieście kilka lekcyi w tygodniu, po złotówce za lekcyą. Nie był jeszcze starym, ale niezmiernie wychudzonym, a łagodne oczy jego paliły się blaskiem gorączki. Siadywał przy starym fortepianku swym godzinami całemi i grał, czasem téż próbował nucić, ale wnet kaszlać zaczynał, a tony, wychodzące z pod długich, kościstych jego palcy, stawały się tak cichemi, że przechodziły w zaledwie dosłyszalne brzęczenie. Ujrzawszy głowę Julianki zaglądającą mu w okno, muzyk uśmiechał się i mówił:
— Przyszłaś? co, przyszłaś znowu?
— Przyszłam, — odpowiadało dziecko.
— I cóż powiész? — zapytywał.
Julianka nie miała snadź nic do powiedzenia, bo